sobota, 4 września 2010

Na powitanie Wiednia słów kilka.


 Do Wiednia przyjechałam w niedziele, a już w poniedziałek zaczynałam kurs. Tzn w poniedziałek były tylko zapisy i przydzielanie do grup a tak naprawdę wszystko zaczęło się w środę, bo we wtorek było jeszcze oficjalne rozpoczęcie i 'kilka' słów wstępnych.

W poniedziałek weszłam do budynku kampusu uniwersyteckiego oddalonego od mojego miejsca zamieszkania o zaledwie 10 minut jazdy tramwajem linii 44, by jak przykazali stawic się nie długo po godzinie 8.00 na oficjalne zapisy i testy przydzielające do grupy pod względem umiejętności. Po korytarzach chodziło już kilka zdezorientowanych osób z listem w ręku, z wypisanymi swoimi danymi, potwierdzającym o zapisaniu się na kurs. Po tym głównie ich poznałam. Dzięki Bogu, że ja też wzięłam tą kartkę z domu, głównie na wszelki wypadek. Skierowali mnie do jednej z wielu sal, gdzie przy stolikach siedziało trzech nauczycieli. Zadali mi kilka pytań. Zrozumiałam je, wiedziałam o co chodzi lecz o odpowiedź było już gorzej. No i tak, według moich obaw skierowali mnie do podstawowej grupy tzw. pierwszej sztufy (spolszczyłam wyraz, nie wiem jak się go dokł. pisze po niemiecku)
Nie jest źle, pomyślałam, a tak naprawdę już wcześniej się tego spodziewałam, bo z niemieckim jak już wcześniej pisałam nie było u mnie najlepiej:)
W następnym dniu było oficjalne rozpoczęcie już w głównym budynku uniwersytetu, w dużej sali audycyjnej. Ludzi było masa! Powitali nas w kilku językach (oczywiście nie było w tym polskiego) i odczytywali numery grup do których poprzedniego dnia każdy został przydzielony. Ludzie wychodzili ze swoimi nauczycielami, a że zaczęli od najwyższej sztufy a ja byłam w najniższej to musiałam czekać dość długo. W końcu wyszłam ze swoją grupą za niewysoką nauczycielką. Z uniwersytetu doszliśmy do budynku kampusu (5 min drogi). Weszliśmy do klasy nr 7 no i od tego momentu prawdziwa cześć mojego kursu języka niemieckiego się zaczęła.
Zaczęliśmy od prostych zdań typu: Nazywam się..., mieszkam..., pochodzę... czy mam tyle i tyle lat. Dowiedziałam się z tego, że w mojej grupie jest 5 osób narodowości Japońskiej, 5 Hiszpańskiej, 2 Polskiej (w tym ja:)) Był też 1 Francuz, 1 Włoch, 1 Rumunka i 1 Brazylijczyk. Wszyscy byli niestety trochę wyżej wiekowo (od 19 do 38 lat) i to było takie (nie wiem jak to powiedzieć) głupie.Najbardziej bałam się braku osoby w grupie z którą mogłabym porozmawiać i porobić coś ciekawego w wolnej chwili. Na szczęście  była jedna Polka i również Ola się nazywała, miała 21 lat, ale ja tej różnicy nie czułam, dobrze mi się z nią rozmawiało.
Następne dni kursu już poleciały szybko i bez żadnych rewelacji. Teraz, gdy już skończyłam kurs, jak pytają mnie czy coś mi on dał, odpowiadam: Tak, oczywiście! Na pewno umiem więcej niż wcześniej!. Czuje też, że poprawiła mi się wymowa. Wcześniej narzekali, że mówię zbyt 'po angielsku', teraz myślę że nie, chociaż nie miałam okazji jeszcze tego sprawdzić w szkole.

Miesiąc w Wiedniu był super momentem w moim życiu i edukacji. Ciesze się, że na coś takiego pojechałam, ale nadal żałuje, że nie wszystko udało mi się zobaczyć i spróbować. Wiedeń jest przepięknym miastem! I na pewno tu jeszcze wrócę, a mam do tego super okazję gdyż moja mama wyjeżdża tam do pracy (czyli mam łatwiej) :)
Jeszcze, w przyszłych wpisach napiszę więcej o moich doświadczeniach, a teraz kilka zdjęć z pierwszych dni pobytu.

Skrzyżowanie na ulicy Mariahillfe.
Zachwycił mnie wygląd każdej tamtejszej kamienicy:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz