piątek, 31 grudnia 2010

Xmass.

"Trochę" spóźniony post świąteczny. Może nie będę znowu się rozpisywać jak to miałam lenia i że się poprawią i od razu przejdę do zdjęć.
Wczoraj, podczas zmagania z cieknącym katarem i szczypiącym, czerwonym nosem z nudów i po części z nerwów gdyż film, który sobie postanowiłam oglądnąc online nie chciał mi się buforować zeszłam na dół i zrobiłam kilka zdjęc mojej choince :) Dzisiaj postanowiłam wziąć się w garść i wreszcie coś dodać :) A potem pójdę się umyć i zacznę się przygotowywać na sylwestra bo mimo kataru jednak gdzieś idę :)




Wszystkiego najlepszego na nadchodzący nowy rok i na całą nową dekadę, aby każdy bez wyjątku nie musiał żałować kolejnego kroku i mógł cieszyć się niespodziankami jakie postawi na jego drodze życie :)

Do zobaczenia w następnym, szczęśliwszym roku !!!

Ola
xxx

poniedziałek, 1 listopada 2010

Pierwszy tydzień za mną.

Po długim zastoju blogowym spowodowanym głównie brakiem czasu, który to z kolei spowodowała szkoła dodaje wreszcie coś nowego. No, dobra, może nie nowego bo dalej kontynuuje relację z Wiednia (hah, już przez dwa miesiące, szybka jestem^^) Ale postanowiłam, że dokończę :)

W tym dniu Mama miała wolne więc wyszłyśmy się gdzieś przejść i coś zjeść.
Byłyśmy w chińskiej restauracji z bufetem (czyli jedz ile chcesz za jedyne 5 czy 6 euro)
Jedzenie było dobre lecz bez żadnych rewelacji i podniebiennych rozkoszy. Było rozmaite, od różnych rybeczek i innych stworzonek morskich w panierce po makarony, zupę i warzywa, a co chwilę uzupełniali braki i donosili nowości. Może nie była to taka prawdziwa chińska kuchnia, z taką 'poważną' chińszczyzną, ale można było się porządnie najeść za naprawdę niską cenę (więc może dlatego usłyszałyśmy tam kilka polskich głosów ;))
Później, przyjechałyśmy do 1. becyrku i przeszłyśmy się trasą zabytków Hofburgu, który już wcześniej miałam okazję samotnie zwiedzić :)
Następnie weszłyśmy do Stephansdomu - katedry św. Stephana, najbardziej rozpoznawalnego budynku Wiednia.
Niestety zdjęcie zewnątrz budynku nie mam gdyż strasznie przeszkadzało południowe słońce, a także ciasne otoczenie przez inne budynki.
Dalej przeszłyśmy się przez bogaty i super turystyczny Stephansplatz i zeszłyśmy w boczne uliczki, gdzie wcale nie ma gorszych widoków.

A tutaj kilka zdjęc koników czekających na bogatych japońskich turystów.
 Po dniu chodzenia usiadłyśmy w parku.
I tak w wielkim skrócie upłynął pierwszy tydzień mojego 4 tygodniowego pobytu. Nic wspaniałego się nie wydarzyło. Wszystko co zwiedziłam kiedyś już wcześniej też widziałam, czyli nic nowego. Często po kursie jechałam na Mariahilfe, którą przechodziłam w jedną i w drugą stronę wchodząc do H&M i księgarni, w której było wszystko co tylko Ola mogłaby wymarzyć. (oglądałam każdą książkę w anglojęzycznym dziale i zachwycałam się każdym pędzelkiem i farbami z prawdziwego zdarzenia schodząc piętro niżej do działu plastyczno-papierniczego. W takim sklepie to ja mogłabym zamieszkać i nigdy by mi się nie nudziło:) )

niedziela, 3 października 2010

Naschmarkt.

Naschmarkt jest najpopularniejszym Wiedeńskim targiem. Można tutaj znaleźc wszystko (ale nie w rozumieniu 'w s z y s t k i e g o', nie jest to pchli targ). Szczęście znajdą tam miłośnicy przypraw, warzyw owoców zarówno zwykłych jak i owoców morza. Obecnie prym wiedzie kuchnia chińska i japońska, więc produktów tego pochodzenia można również mnóstwo znaleźć.
Swój byt znalazły też stoiska z taką turystyczno-targową odzieżą i gadżetami (nie wiem jak to można by było inaczej nazwac:)) Za kasą na tych stoiskach stoją Tureccy osobnicy, z którymi jak tylko nawiążesz, choćby sekundowy kontakt wzrokowy, lub gdy chociaż popatrzysz na ich produkty zaczynają do Ciebie krzyczec tekstami w stylu: "Hello, my leady" a po dłuższym kontakcie wzrokowym pytają już skąd pochodzisz i zaczynają się targowac.
Jak podeszłam raz do takiego stoiska i wzięłam okulary do ręki, by je tylko obejrzeć, już stał koło mnie turek. Jak spytałam się ile kosztują to powiedział, że 10 Euro, a jak powiedziałam, że za drogo, to pytał się ile ja bym za nie dała, a ja strzeliłam, że 5 euro. On się zgodził i już wsadzał mi je do kieszeni (dosłownie), nie kupiłam ich bo przecież nie były mi potrzebne...


Koty szczęścia.



poniedziałek, 27 września 2010

Schonbrunn at twilight.


Dzisiaj dodam kilka zdjęć z małej, wieczornej wycieczki z mamą do Schonbrunn'u. W pałacu nigdy nie byłam, bo zawsze szkoda było na bilety. Tego dnia mama wróciła wcześniej z pracy, wieczór był wolny więc tak spontanicznie zaproponowała żebyś my tam pojechały. Wsiadłyśmy w autobus 13A i po chwili byłyśmy na miejscu.
W Wiedniu w te wakacje nie byłam po raz pierwszy, jak byłam mniejsza to raz za czas przyjeżdżaliśmy odwiedzić mamę (która do Wiednia wyjeżdża już od dłuższego czasu) i Schonbrunn zawsze kojarzył mi się z pięknymi trawnikami, alejkami z równo przystrzyżonymi drzewami i biegającymi między nimi, oswojonymi wiewiórkami chciwie rozglądającymi się za przysmakami podrzuconymi przez turystów. Jak byłam tym razem nie zmieniło się nic oprócz wiewiórek. Podczas dwóch pobytów w Schonbrunnie nie spotkałam ani jednej. A szkoda :(


 

sobota, 25 września 2010

Przechadzka po centrum.

W następnych dniach pobytu, gdy kurs się już prawdziwie i na dobre zaczął,  ale gdy jeszcze moja koleżanka pracowała i nie miała czasu na popołudniowe zwiedzania wybrałam się na samotną przechadzkę po tych najważniejszych zabytkach znajdujących się w centrum Wiednia i które dane będzie mi oglądać przez najbliższe cztery tygodnie pobytu:)

Wysiadłam na przystanku Schotentor z tramwaju nr 44 i skierowałam się w prawo. Wyszłam z obrębu przystanku i zaraz kilka kroków dalej znajduje się:
Uniwersytet Wiedeński. To on organizował te kursy. Niestety mi nie było dane mieć zajęć w tym budynku. Podzielili nas i moja grupa miała zajęcia w salkach w kampusie uniwersyteckim.

Idąc dalej widzę wyłaniający się zza drzew budynek Ratuszu ( Rathaus'u ) Idę przez park, mijam ludzi siedzących na ławkach poustawianych ciasno po obu stronach ścieżki. Mijam duży plac zabaw dla dzieci dalej przechodzę obok fontanny i wychodzę pomiędzy restauracjami z  kuchnią serwowaną z różnych stron świata (chociaż teraz chińska coraz bardziej dominuje) i ich stolikami. Potem kieruję się w stronę dużego ekranu, na którym wieczorem wyświetlane są różne kulturalne seanse, od przedstawień teatralnych przez opery (ale to nie byle jakie, była Aida, Othello a nawet Carmen) po koncerty z filharmonii. Przechodzę pod namiotem, w którym za specjalnych urządzeń w gorące dni rozpylana jest mgiełka wodna. Naprawdę orzeźwia! I dalej idę w stronę rzędów krzeseł.
Idę przez następną cześć parku i wychodząc widzę Parlament. Wspaniały budynek z półokrągłymi podjazdami po obu stronach i wielką okazałą fontanną z przodu.
Zdobienie na jednej z latarni.
Rzeźby na fontannie.
Mnóstwo dorożkarzy wożących turystów po zabytkowych trasach.
To jest już budynek Muzeum Historii  Naturalnej, o którym będzie w innym poście. A tutaj powiem jeszcze, że było to jedno z najciekawszych i najlepszych muzeów w jakim kolwiek byłam.
Dalej kierowałam się w stronę Pałacu Habsburgów. A po drodze mijałam Biblioteką Narodową, która jest na powyższym zdjęciu
W  środku biblioteki, której niestety nie zwiedzałam, bo mi było szkoda wydawac pieniędzy na bilet.  :(
Palm Haus. Podobna szklarnia jest w Schonbrunie. Tamta lepiej się eksponuje. Ale przy tej szklarni jest jeden z najfajniejszych parków pod względem miejsca gdzie można rozłożyć koc i usiąść.
Brama Pałacu Habsburgów.
Przejście z piękną kopułą pod tą bramą.
Rzecz, która mi się podobała to to, że można było sobie wypożyczyć rowery. W każdym turystycznym miejscu było po kilkanaście stanowisk z rowerami. Jedynym kłopotem, przynajmniej dla mnie było to, że żeby wypożyczyć trzeba było zapłacić kartą bankomatową. Ja takowej nie miałam, a tak to bym codziennie jeździła na rowerze. :)